Pani Jak jest świetnym przykładem na to, że żeby szyć nie trzeba ukończyć żadnych kursów ani szkół. To samo tyczy się obsługi maszyny i tworzenia wykrojów na przytulanki, poduszki… (jeśli chodzi o ubrania to wypowiem się, jak zacznę je robić). Każdy może szyć – tak, Ty też 😉. Opowiem Wam teraz o moich początkach, czyli szyciu ręcznym i o tym jak to się stało, że mam maszynę. Może to kogoś zainspiruje. No to lecimy.
SZYCIE RĘCZNE – Z BRAKU MASZYNY
Były kiedyś takie czasy, kiedy nie miałam maszyny do szycia. W sumie nie było to aż tak dawno, bo jakieś trzy lata temu. Mimo iż miałam do dyspozycji głównie igłę i nitkę, to nawet w tych ubogich w narzędzia krawieckie czasach zdarzało mi się mieć potrzebę wzięcia się za szycie. I tak zrobiłam sobie kiedyś białą, zwiewną torebkę. Byłam na tyle sprytna, że większość strzępiących się krawędzi wszyłam we wstążkę. Torebki potrzebowałam do jasnych ubrań.
To nie była jednak moja jedyna przygoda z szyciem w tej odległej bezmaszynowej przeszłości. W pamięć wbiły mi się jeszcze dwie, związane z przeróbkami/naprawą ubrań. Raz musiałam doszyć kawałek materiału do podartej spódniczki, a innym razem potrzebowałam spodni do kolan. Wygrzebałam z szafy jakieś stare, szerokie i długie, w których od dawna nie chodziłam. A ponieważ nadal się w nie mieściłam postanowiłam je skrócić (do kolan) . I to było moje pierwsze skracanie spodni ever. Jak widać dużo tego szycia w moim życiu wtedy nie było.
Aż nastąpił przełom i pojawiła się maszyna.
PRZEŁOM W ŻYCIU
Gwoli ścisłości – właściwie to ja mam dwie maszyny do szycia. Zaskoczyłam Was? Tylko, że szyję na jednej z nich, a druga czeka schowana na przerobienie na eksponat muzealny. Bo to stara maszyna jest. Stary Singer zresztą <3. Mam ją, bo moi zmarli dziadkowie zostawili ją w mieszkaniu, w którym teraz mieszkam. Dziadek dawno temu zrobił do niej elektrykę, więc być może działa, jednak bałam się sprawdzać. Przeżyła w tym mieszkanku kilku obcych lokatorów i cały czas siedzi schowana.
No dobrze, to wróćmy do pierwszej maszyny – tej, której używam, bo jej historia też jest dość ciekawa.
MASZYNA, NA KTÓREJ SZYJĘ – HISTORIA
Czasem ludzie mówią mi, że praca sama do nich przyszła, do mnie sama przyszła maszyna (bo do tej starej to ja przyszłam). Także niestety nie pomogę Wam w wyborze nowej, bo nigdy takiej nie kupowałam. W całą sprawę pojawienia się w moim życiu tego wspaniałego narzędzia zamieszana była panna M. Mieszka ona w ciasnym mieszkaniu, w którym wśród wielu sprzętów upchnięte były m. in. trzy maszyny do szycia. Bo z szyciem rodzina panny M ma trochę wspólnego. Ale nie myślcie, że to jedna z tych maszyn jest teraz moja. O nie, ta historia nieco inna.
Otóż panna M pomogła kiedyś pewnej staruszce u siebie na osiedlu i ta starsza pani w podzięce dała jej maszynę do szycia. Całe pudło z akcesoriami. A że panna M miała już takie sprzęty w ilości wystarczającej to musiała opchnąć gdzieś nowy nabytek. Na szczęście padło na mnie. Takim sposobem zyskałam moją maszynę, bez której teraz byłoby mi ciężko wyobrazić sobie szycie. A ostatnio szyję całkiem sporo 😉
Jeśli ktoś chce iść w moje szyciowe ślady to niech przed zakupem maszyny popyta krewnych i znajomych, czy nie mają jakiejś na zbyciu. Moja (privileg) sprawuje się bardzo dobrze. Także powodzenia, Kochani!
A oto moja maszyna w całej okazałości: